Napisałem to jakiś rok, może nawet nie, temu.
Biegając jako szczeniak z ziomkami z naszej ulicy Gdzie przez dłuższy czas przez osiłków byliśmy bici Kiedyś było tam pięknie, w latach zero - trzy I wciąż nie wiedziałem jak być prawdziwy i twardy Nie rozprowadzano wtedy tam kolorowych pigułek Wtedy cieszyłem się klepiąc kogoś i krzycząc "berek!" Mimo bólu z powodu braku ojca, pracował na rodzinę I mamy, która z babcią piła, ja wciąż walczyłem Radziłem sobie z moimi kochającymi mnie braćmi z osiedla Leżąc plackiem na trawie i zdmuchując chmury z nieba Po nocach błąkaliśmy się po dobrze nam znanej okolicy Starsi do nas krzyczeli: "Zmykać do domu wy młodociani bandyci!" Mimo tego wszyskiego czuliśmy rozpierającą nas dumę Z tego co mamy i nie oddając tego aż po samą trumnę Żegnając swoich ludzi wyprowadziliśmy się z rodzinnego domu Przeprowadzając się w świat innego pokroju
Po latach spędzenia z dala od swych bliskich ziomków Postanowiłem ich odwiedzić mówiąc sobie: "w końcu!" Ziomki się stoczyły patrzą na mą biżuterię zazdrosnymi oczami Ździwiony zapytałem: "Gdzie są moi ludzie?! Co z wami?!" Nie dowierzałem, każdy gapił się zazdrośnie na bratańca Jak by on co kolwiek miał, "Ale kogo to obchodzi?" - No i basta Kuzyn zaprowadza mnie do starej szopy, gdzie w beczce płonął ogień Pytam się do dziś - jak przegapić taką zmianę mogłem?! Spytałem kuzyna, czy nie potrzeba mu pieniędzy? Bo wygląda chudo a okolica przepełniona jest od ludzi nędznych Odpowiedział, że dobrze się trzyma, bo handluje pewnym towarem "Ziomek, pieprzę Cię!" - Skoro on ma świństwo ja to walę Wracając uniknąłem bujki po przez ucieczkę ratując siebie i mą biżuterię I nie myśl, bracie, że opowiadam Ci tutaj zmyślone brednie Wróciłem zapłakany do swojego domu, do swego azylu Jeszcze zanim błękitne niebo mrokiem się okryło
|